sobota, 15 marca 2014

Rozdział 2.11

Kiedy razem ze Scottem weszliśmy do gabinetu pielęgniarki, kobieta aż chwyciła się za głowę na mój widok. Miałem podpuchnięte oko i rozcięty łuk brwiowy. Z mojego nosa i z kącika ust ciekła krew. Miałem także obite żebra. Całe szczęście, że nie miałem okazji zobaczyć swojego odbicia, bo pewnie moja reakcja byłaby taka sama jak piguły.
Gdy kobieta zajmowała się moimi ranami, ja rozmyślałem nad tym wszystkim, co właśnie się wydarzyło. Z jednej strony poczułem ulgę, gdy powiedziałem Grace prawdę, ale pojawił się też ból i świadomość, że tym samym straciłem ją już na zawsze. Grace wybaczyła mi już zbyt wiele błędów.
Dlaczego tak jest, że dopiero po tym, jak zrobimy coś naprawdę głupiego, zaczynamy rozumieć, że nasze postępowanie może kogoś potwornie zranić i kompletnie zniszczyć nie tylko nasze życie, ale również życie kogoś innego, kogoś, na kim nam zależy? Ja dopiero teraz, gdy jest już za późno, zrozumiałem, że to, co zrobiła Grace jest nieważne, bo i tak kocham ją najbardziej na świecie i nie wyobrażam sobie swojej przyszłości bez niej. To jest chyba kara za to, że nie byłem dla niej wystarczająco dobry.
Nie wróciłem na lekcje. Wiedziałem, że to nie będzie najlepszy pomysł i zwolniłem się do domu. Dyrektor Hoke nie robił mi z tego powodu żadnych problemów, z wiadomych przyczyn. Przynajmniej jedna dobra wiadomość w ciągu tego beznadziejnego dnia.
Nie było jeszcze nawet trzynastej, gdy wróciłem do domu, tak więc byłem zaskoczony, gdy zastałem mamę. Siedziała na kanapie w salonie i wpatrywała się w ścianę niewidzącym wzrokiem. Żołądek skręcił mi się ciasny supeł, gdy zobaczyłem ślady łez na jej policzkach.
- Mamo, co się stało? – spytałem rzucając plecak na podłogę.
Dopiero, gdy usiadłem obok niej, spojrzała w moją stronę. Jej oczy rozszerzyły się dwukrotnie na mój widok.
- O mój Boże. Co ci się stało? – szepnęła i dotknęła mój posiniaczony policzek.
- To nic takiego. – mruknąłem chwytając jej dłoń. – Płakałaś. Co się stało?
Im dłużej milczała, tym większa stawała się moja irytacja. Naprawdę po tym wszystkim dalej próbowała mnie okłamywać?
- Mamo?
- Straciłam pracę. – wykrztusiła z trudem. – Ten dupek, po tym wszystkim, co zrobiłam dla tej firmy tak po prostu mnie zwolnił, bo dowiedział się o mojej chorobie. Chryste, jak my sobie teraz poradzimy? Nie mamy żadnych pieniędzy.
- A pieniądze na moje studia? – spytałem cicho.
Dlaczego to wszystko się dzieje? Czy moja rodzina naprawdę już nie oberwała zbyt mocno? Życie jest tak kurewsko niesprawiedliwe.
- Nawet o tym nie myśl. – skarciła mnie. – Te pieniądze będą ci potrzebne. Musisz się dalej uczyć.
- Chyba sobie żartujesz? – warknąłem i zaraz pożałowałem swojego wybuchu. – Jak niby w takiej sytuacji mam myśleć o studiach? Prędzej czy później będę musiał skończyć naukę, żeby podjąć pracę.
- Tak strasznie cię przepraszam. – szepnęła.
 Po chwili schowała twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Widząc jej ból, moje oczy również wypełniły się łzami. Miałem już dość. Wiedziałem, że już długo tak nie pociągnę. Psychicznie nie wytrzymam tej całej presji.

* * *
Była już prawie północ, jednak wciąż nie mogłem spać. Moje myśli latały po mojej głowie jak oszalałe, nie dając mi nawet chwili wytchnienia. Wciąż zastanawiałem się, co stanie się ze mną i z Lucasem po śmierci mamy. Przecież nie damy sobie sami rady. Kto niby udzieli nam jakiejkolwiek pomocy w tej sytuacji?
Przewróciłem się na plecy i spojrzałem w stronę drzwi, kiedy niespodziewanie usłyszałem nieśmiałe pukanie. Powiedziałem ciche proszę, a po chwili do środka wśliznęła się malutka postać. Moje usta wygięły się w drżącym uśmiechu, kiedy Lucas niepewnie podszedł bliżej i usiadł na łóżku.
- Czemu nie śpisz? – spytałem przyciągając go do siebie. – Jest już późno.
- Nie mogę zasnąć. – wymamrotał.
Przykryłem go szczelnie kołdrą i zgasiłem światło, mając nadzieję, że w ten sposób uda mu się jednak zasnąć. Przytuliłem go mocno i wsłuchiwałem się w jego spokojny oddech, czując, że moje powieki robią się coraz cięższe.
- Nathan? – spytał cichutko.
- Hmm?
- Dlaczego Bóg chce zabrać nam mamę? Przecież zabrał już tatę. Chce, żebyśmy zostali sami? – jego głos zrobił się płaczliwy.
- Nie wiem. – odpowiedziałem, a moje oczy wypełniły się łzami. – Ale nigdy nie zostaniemy sami, wiesz o tym? Rodzice nadal będą nad nami czuwać, tylko nie będzie ich tu z nami.
- Ale ja chcę, żeby oni byli tu z nami. – powiedział zaciskając mocno palce na mojej dłoni.
- Wiem. – szepnąłem. – Ja też tego chcę.

* * *
Kolejne dni były dla mnie i mojej rodziny naprawdę ciężkie. Przez to, że mama straciła pracę, nie mieliśmy pieniędzy na podstawowe produkty, takie jak chleb czy mleko, jednak mama uparcie nie pozwalała ruszyć pieniędzy przeznaczonych na moją dalszą naukę. Wolała pożyczyć pieniądze od pani Bennett, niż zaryzykować moją przyszłość. Co za nonsens.
W szkole też szło mi nienajlepiej. Przez to, co się wydarzyło nie potrafiłem skupić się na nauce i wybuchałem przy najmniejszym niepowodzeniu. Byłem już na całkowitym wyczerpaniu. Wiedziałem, że dłużej już tak nie dam sobie rady.
Widziałem, że Scott się o mnie martwi, jednak ja cały czas uparcie twierdziłem, że wszystko jest w porządku. Nie chciałem go denerwować czy coś. Miał swoje problemy i swoje życie, nie może przez cały czas mnie niańczyć.
Grace i Raul przez cały czas unikali mnie jak ognia, ale wcale się nie dziwiłem. Zasłużyłem sobie na to. Alex natomiast tylko ze względu na Scotta starała się być dla mnie miła, ale widziałem, że jest jej trochę trudno, bo przecież przyjaźniła się również z Grace. Jej również nie mogłem za to winić.
Z Mią również nie rozmawiałem, a nawet w ogóle jej nie widywałem. Pewnie po tym, jak przed prawie całą szkołą przyznałem się do seksu z nią, wolała nie pokazywać się w szkole. Nie ma co, w ciągu chwili udało mi się zniszczyć życie kilku osób. Brawo Knight, powinieneś być z siebie dumny.
Siedziałem właśnie na murku, próbując nauczyć się czegoś na klasówkę z biologii, kiedy usłyszałem nad sobą znajomy głos.
- Musimy pogadać.
Powoli uniosłem głowę i moje oczy spotkały się ze spojrzeniem niebieskich oczu Mii, które wyglądały na naprawdę smutne. Aż poczułem zimny dreszcz przebiegający mi po kręgosłupie.
- O czym? – spytałem chowając książkę do plecaka.
- O tym, co się dzieje. – szepnęła. – Ja już tak dłużej nie mogę, rozumiesz?
- O czym ty mówisz?
Patrzyłem na nią zaskoczony. Mia wyglądała na przestraszoną i skruszoną, do tego cała się trzęsła. Wyglądała, jakby ktoś ją zastraszył. Jej zachowanie tylko wzmagało moje zdenerwowanie.
- Chodzi o to… że to wszystko nie dzieje się przez przypadek. – wymamrotała.
Zmarszczyłem czoło, nie rozumiejąc, o czym ona mówi. Co niby nie dzieje się przez przypadek? Jak na razie nic nie ma dla mnie sensu.
- Nasza znajomość… to nie był przypadek. – wyjaśniła. – Mallory to moja kuzynka… ona obiecała mi kupę kasy za pomoc. Miałam zniszczyć ci życie, tak jak ponoć ty zrujnowałeś jej. – powiedziała, a moje serce zaczęło bić coraz szybciej. - Na początku zgodziłam się na to. Pieniądze, które miałam dostać, chciałam przeznaczyć na studia. Moją rodzinę nie stać na to, więc propozycja Rubby była dla mnie w pewnym sensie zbawieniem. – pokręciła głową. – Ale kiedy cię poznałam, nie potrafiłam zrozumieć, czemu Mallory tak bardzo cię nienawidzi. Od samego początku cię polubiłam i zaczęłam się wahać. Z jednej strony potrzebowałam tych pieniędzy, ale z drugiej…
Nie wiedziałem czy mam się śmiać czy raczej płakać. Chryste. Po raz kolejny okazuje się, że osoba, której ufałem, od samego początku mnie okłamywałam. Ja pierdole. Jestem taki naiwny. Pokręciłem głową, przecierając twarz rękoma.
- Nie wzięłam od niej tych pieniędzy. – szepnęła gorączkowo. – Powiedziałam jej, że tego nie zrobię. Naprawdę cię lubię Nathan i nie mogłabym ci tego zrobić.
- Nie mogłabyś zrujnować mi życia? – zakpiłem. – Przez to, że chciałaś mnie pocieszyć, zaciągając mnie do łóżka, straciłem Grace.
- Przepraszam. Nie chciałam, żeby to tak wyszło. – powiedziała cicho.
-Teraz już trochę za późno na skruchę.
Wziąłem swoje rzeczy i ruszyłem w kierunku szkoły. Z trudem łapałem powietrze. Nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Czy Mia naprawdę przed chwilą powiedział to, co wydaje mi się, że usłyszałem? Przecież to wszystko nie ma najmniejszego sensu.
Kiedy tylko wszedłem do budynku, od razu na kogoś wpadłem. Zaskoczony straciłem równowagę i upadłem na twardą podłogę. Gdy po chwili uniosłem wzrok, zobaczyłem, że ktoś wyciąga do mnie rękę. Tym kimś okazał się Scott.
- Gdzieś ty był? – spytał, gdy znowu stanąłem w pionie. - Pani Bennett cię szuka. Kazała mi cię znaleźć. Podobno ma ci coś ważnego do powiedzenia.
Och, co jeszcze mnie dzisiaj czeka?
- Gdzie ona jest?
- Pewnie wróciła do biblioteki. – mruknął.
- Dzięki. – westchnąłem klepiąc go w ramię.
Natychmiast pobiegłem w stronę biblioteki. Miałem złe przeczucia, że może chodzić o moją mamę. No bo o czym pani Lydia może chcieć ze mną pogadać? Może chodzić tylko o moją mamę, albo o Grace.
Gdy tylko przekroczyłem próg biblioteki dostrzegłem panią Bennett, która nerwowo pakowała swoje rzeczy do torebki. Z trudem przełknąłem ślinę.
- Nathan, jesteś wreszcie. – powiedziała z ulgą, gdy mnie zobaczyła. – Musimy się pospieszyć. Już załatwiłam ci zwolnienie u Hoke’a.
- Co się stało? – spytałem drżącym głosem.
Twarz kobiety wykrzywił grymas, który tylko jeszcze bardziej mnie zdenerwował.
- Chodzi o twoją mamę. – szepnęła. – Dzwonili do mnie ze szpitala. Zasłabła w autobusie.



______________________________________
Cześć kochani! ;)
Z tego co sobie wykalkulowałam, jest to przed ostatni rozdział tego opowiadania. Oznacza to, że wielkimi krokami zbliżamy się do zakończenia historii Nathana.
Tyle ode mnie dzisiaj.
Pozdrawiam xxx

6 komentarzy:

Z całego serducha dziękuję za wszystkie komentarze, zarówno te miłe jak i negatywne.Bardzo motywują mnie one do dalszej pracy i poprawiania swojego stylu. Kocham was ♥